top of page

KOMENTARZ: Druga runda kryzysu

Autor: Marcel Lesik


Liczba znaków zapytania co do przyszłości polskiej i europejskiej gospodarki ciągle jest niepokojąco długa, niezależnie od tego, czy dopadnie nas 2 fala pandemii.

Lipiec i sierpień przyniósł w Polsce i strefie euro serię lepszych od oczekiwań odczytów z gospodarki, które mogły zmylić część postronnych obserwatorów i przekonać ich, że postpandemiczny kryzys gospodarczy wcale nie jest tak poważny, na jaki się zapowiadał. Takie postrzeganie ekonomicznej rzeczywistości jest jednak błędne. Cierpienia światowych gospodarek nie tylko się nie skończyły, ale wręcz dopiero w najbliższym czasie mogą stać się dotkliwe dla całego społeczeństwa, gdy biedniejsze kraje, w tym Polska, nie będą w stanie osłonić miejsc pracy w taki sposób, jak to robiły do tej pory. Do tego mogą dojść groźne, choć naturalne, zjawiska behawioralne, pojawiające się każdorazowo podczas kryzysów gospodarczych.


Tarcze działają

Od marca polski rząd przeznaczył ok. 320 mld złotych na osłonę polskiej gospodarki przed skutkami kryzysu gospodarczego w ramach wszystkich odsłon tak zwanych Tarcz Antykryzysowych. Tak gigantyczny wydatek mógł być albo wielkim sukcesem, albo makabryczną katastrofą. Na ten moment wydaje się jednak, że operacja się udała, a pacjent przeżył – najpewniej nie spełnią się najczarniejsze prognozy makroekonomistów największych polskich banków i Narodowego Banku Polskiego, przepowiadające spadek PKB w 2020 roku na poziomie nawet 5 proc. r/r. Obecne szacunki wahają się między 2,5 proc. a 3 proc. spadkiem. Podobnie sytuacja ma się na rynku pracy – dzięki interwencji państwa mimo wielu perturbacji poziom bezrobocia wzrósł jedynie o 0,7 pkt proc. między marcem a sierpniem, z 5,4 proc. do 6,1 proc., dalece poniżej zapowiadanych dwucyfrowych wartości tego wskaźnika. To jednak nie koniec problemów.


Problemy na horyzoncie

Po pierwsze trzeba pamiętać, że jesienią zaczną przestawać obowiązywać rządowe programy ochrony miejsc pracy. Dotychczas firmy musiały utrzymać swoje zatrudnienie, jeśli chciały otrzymać pomoc publiczną od państwa, choć mogły zredukować pracownikom wymiar pracy o maksymalnie 20 proc. Wraz z wyjściem poza okres karencji tego programu, ten wymóg przestanie obowiązywać i poznamy prawdziwą kondycję firm na polskim rynku. Należy zatem spodziewać się, że listopad i grudzień przyniosą nam zauważalny – w granicach ok. 1 proc., może ciut więcej – skok stopy bezrobocia związany z bankructwami i redukcjami zatrudnienia w części przedsiębiorstw.

Drugim, potencjalnie znacznie bardziej niebezpiecznym zjawiskiem, które może niedługo mieć miejsce, jest wystąpienie tak zwanych efektów drugiej rundy kryzysu, i nie chodzi tutaj o 2 falę pandemii. Efekt drugiej rundy to zjawisko z zakresu psychologii społecznej występujące podczas każdego kryzysu. Gospodarstwa domowe, widząc w telewizji czy internecie informacje o pogarszającej się sytuacji gospodarczej oraz słysząc historie swoich bliskich i znajomych o zwolnieniach i obniżkach pensji, decydują się ograniczyć swoje wydatki i przeznaczyć je na oszczędności, bowiem „idą gorsze czasy”. Takie zachowanie ogranicza jednak konsumpcję, co prowadzi do spadku sprzedaży i gorszych wyników przedsiębiorstw w całej gospodarce. Te, by utrzymać swoją pozycję, zmuszone są do ograniczania podaży, a więc także do dalszych zwolnień, a to prowadzi do dalszego ograniczania konsumpcji. W ten sposób rodzi się bardzo niebezpieczne dla gospodarki błędne koło, dlatego tak ważna jest interwencja państwa, które nieco uspokoi obie strony gry rynkowej, aby konsumenci ze spokojem ducha, jak gdyby nigdy nic, wrócili do poziomów konsumpcji sprzed kryzysu.


Co przyniesie 2021

Problem polega na tym, że na taką interwencję państwa nie stać każdego kraju. O ile każdy kraj Unii Europejskiej zaproponował naprawdę hojne pakiety na początku trwającego kryzysu, o tyle dziś już wiadomo że na rozszerzenie ich ponad 2020 rok może sobie pozwolić tylko garstka nielicznych, a konkretnie rzecz biorąc tylko Francja i Niemcy. I tak kilka tygodni temu Francja ogłosiła warty ok. 100 mld euro pakiet stymulacyjny, w którym przeznacza 35 mld euro na wsparcie rynku pracy, 35 mld na wsparcie konkurencyjności krajowych firm poprzez m.in. obniżki podatków oraz 30 mld na zielone państwowe inwestycje, które mają zasypać spodziewaną w przyszłym roku dziurę w prywatnych inwestycjach. Z pomocą tego pakietu Emmanuel Macron i jego rząd liczą, że kraj wróci do poziomu PKB sprzed pandemii już w 2022 roku.

Pakiet podobnej wielkości proponuje także niemiecki rząd, który do końca przyszłego roku przedłużył niedawno swój flagowy program ochrony miejsc pracy. Program pozwala firmom wysyłać pracowników na urlopy bezpłatne, byle tylko pozostawiać ich w szeregach pracowników – pensję w tym czasie wypłaca pracownikom państwo. Dzięki temu po pierwsze firmy szybciej będą mogły wrócić do poprzednich poziomów produkcji, a po drugie gwałtownie zahamowano ewentualny skokowy wzrost bezrobocia. Dziś z tego programu korzysta 5,6 mln niemieckich pracowników. Do tego wydłużono okres funkcjonowania udogodnień dla pracodawców, m.in. granty na pokrycie kosztów stałych zostały wydłużone do końca roku.

W obliczu tej skali wydatków blado wyglądają propozycje polskiego rządu w postaci 30 mld złotych na program inwestycji publicznych oraz ok. 5 mld złotych obniżki podatku CIT dla części przedsiębiorców w postaci tzw. estońskiego CITu. Przyczyna tej skromności jest dość prozaiczna – Polski zwyczajnie nie stać na tego rodzaju ogromne, długoterminowe wydatki, jakie wdrażają Niemcy i Francja. Na dłuższą metę mogłoby to zaszkodzić polskiej wiarygodności kredytowej, z której aktualnie korzystamy pożyczając na rynku pieniądze niemal za darmo.

Przypadek dychotomii między Polską a Niemcami i Francją pokazuje jednak coś innego – trwający kryzys po raz kolejny może poszerzyć nierówności ekonomiczne pomiędzy państwami, i to nie tylko miedzy najbogatszymi a najbiedniejszymi – do rosnących nierówności w tym zakresie niestety zdążyliśmy się przyzwyczaić. Całkiem możliwe, że obecny kryzys w sposób znaczący zwiększy różnicę pomiędzy wysokorozwiniętymi gospodarkami będącymi członkami OECD – szalone wydatki fiskalne w USA, UK, Niemczech czy Francji pozwolą tym gospodarkom znacznie szybciej wrócić na ścieżkę stabilnego wzrostu, a pracownikom uciec od konieczności nerwowego poszukiwania nowej pracy, podczas gdy kraje Południa czy Wschodu Europy będą musiały liczyć na łut szczęścia.


 
 

7 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page